Autor: Mac
„NADCHODZĄ DNI, GDY ZACZNIEMY SPEŁNIAĆ SNY”. Takim transparentem kibice Anwilu rozpoczęli półfinałową konfrontację ze Stelmetem Zielona Góra. Nasi koszykarze zrobili jeszcze więcej, gdyż wykonali pierwszy krok w stronę spełnienia tych wielkich snów. Bez wątpienia to był wspaniały mecz, a na trybunach Hali Mistrzów rozpętało się piekło jak za dawnych lat.
W pierwszych minutach spotkanie było wyrównane. Obydwa zespoły udowodniły, że należą do ligowej elity i toczyły bój punkt za punkt. Na niemal 4 minuty przed końcem pierwszej kwarty goście jednak się zatrzymali, a Anwil rozpoczął swój show.
Totalnie zdominowaliśmy to spotkanie. Momentami Stelmet był totalnie bezradny i mógł jedynie obserwować, jak Anwil odjeżdża. Przez trzy kwarty nie punktowaliśmy gości tylko wręcz obijaliśmy. Rozluźnienie przyszło dopiero w ostatniej części spotkania. Mieliśmy wtedy spore problemy ze zdobywaniem punktów, ale mecz i tak był pod kontrolą.
Igor Milicić wraz ze swoim sztabem świetnie przygotowali podopiecznych do tej konfrontacji. Graliśmy z niesamowitą determinacją oraz wolą walki po obydwu stronach parkietu. Efektem świetnego rozpracowania taktycznego było to, że każdy wiedział co ma robić. Niemal każdy z graczy Anwilu dołożył swoją cegiełkę do tego wspaniałego triumfu. Nasz zespół zdecydowanie wszedł w prawdziwy tryb Play-Off. Nadeszła najważniejsza część sezonu, a nasza forma oraz mentalność zdecydowanie dopasowały się do wymagającej rzeczywistości. Graliśmy bardzo mądrze i przez większość meczu niemal wszystko nam wychodziło. Byliśmy prawdziwą D-R-U-Ż-Y-N-Ą. Taką Drużyną A, tylko lepszą. Byliśmy niczym wygłodniały Rottweiler, który bezwzględnie rzucił się na ranną ofiarę. Zaryzykuję stwierdzenie, że to był nie tylko nasz najlepszy mecz w tym sezonie, ale również w ostatnich kilku latach.
Jestem totalnie zaskoczony tym, jak zdominowaliśmy walkę na tablicach w tym spotkaniu. Wygraliśmy zbiórki 38:19. Stelmet ma przecież specjalistów wysokiej klasy grających bliżej obręczy. Nam jednak nie tylko udało się zdecydowanie wygrać walkę w „pomalowanym”, ale również ograniczyć ofensywę tych specjalistów. Wielokrotnie powtarzałem, że duet Boris Savović i Vladimir Dragicević, to w moim odczuciu najlepszy duet podkoszowy w całej PLK. Początek wczorajszego meczu faktycznie mógł to potwierdzać. Znaczna większość akcji przechodziła przez bałkańskich koszykarzy, a oni byli skuteczni. Przez te pierwsze 6 minut meczu, gdy Stelmet jeszcze wyraźnie trzymał się w grze, to właśnie ta dwójka jako jedyna punktowała (Savović 11 i Dragicević 2). Z czasem było jednak już gorzej i ostatecznie niemal całkowicie zostali wyłączeni z gry.
Obrońcy tytułu są jednak drużyną, która posiada wiele żądeł. Graliśmy naprawdę bardzo dobrze w defensywie, ale ciężko było wszystkich upilnować. Świetnie zaprezentował się Filip Matczak. Mam wrażenie, że troszkę został przez nas niedoceniony i świetnie to wykorzystał. Grał bardzo odważnie i wykorzystywał nasze błędy w obronie. Gdy tylko miał możliwość, to celnie rzucał z dystansu lub wjeżdżał pewnie na kosz.
Swoją klasę potwierdził również Martynas Gecevicius. Staraliśmy się upilnować Litwina, ale wystarczył moment nieuwagi i już byliśmy bombardowani błyskawicznymi trójkami. Gecevicius to zawodnik z wysokiej półki i świetnie potrafi wykorzystać delikatny błąd w ustawieniu obrony rywali. Dodatkowo błyskawicznie składa się do rzutu. Jest niczym karabin maszynowy. Ciężko będzie całkowicie wyłączyć Litwina w tej serii.
Z kolei Ivan Almeida potwierdził, dlaczego został MVP naszej ligi. Jak już pisałem, to było zwycięstwo całego naszego zespołu i ciężko wystawiać pojedyncze metryczki, ale „El Condor” miał coś do udowodnienia i udowodnił. Zdobył 22 punkty w niecałe 21 minut, co na takim poziomie jest naprawdę dobrym osiągnięciem. Miał tą swoją pewność rzutową. Kilka jego rzutów z półdystansu mogło wręcz przypominać styl Kobe’go Bryanta.
Naprawdę chcę unikać indywidualnych ocen, ale nie mogę się jeszcze powstrzymać od pochwalenia Jarosława Zyskowskiego. Wszedł z ławki i znacząco wpłynął na obraz spotkania. Utrzymuje swoją pewność oraz mądrość w ataku. Był niezwykle skoncentrowany. Potwierdził to również w obronie. Zanotował ważne przechwyty. Podkreśla jednak, że to zasługa sztabu szkoleniowego. Rywal był podobno tak rozpracowany, że „Zyzio” wiedział po prostu gdzie i jak się ustawić.
Zagraliśmy świetny mecz, ale czy idealny? Na pewno nie. Oprócz przestoju w czwartej kwarcie jeszcze jeden element jest zdecydowanie do poprawy. Chodzi o rzuty wolne. Kilkukrotnie na łamach tego bloga podkreślałem, że to niezwykle ważny fundament koszykówki. Wczoraj zanotowaliśmy tylko 16/26 z linii. Mieliśmy zdecydowaną przewagę, ale podczas wyrównanego spotkania brak tych 10 „punkcików” może boleć. Najbardziej zastanawia mnie Quinton Hosley. Facet gra zawodowo w koszykówkę mnóstwo lat, świetnie potrafi wymuszać faule, a podczas takiego meczu notuje 3/8 z linii. Do poprawy!
Kolejna sprawa, która mi się nie spodobała to… brak „setki” ;). Byliśmy bardzo blisko, ale niestety nie udało się osiągnąć trzypunktowej zdobyczy. Szkoda, bo to zawsze tak wisienka na torcie. Szczególnie podczas tego typu spotkania ;).
Pierwszy krok wykonany. Potrzebujemy jeszcze dwóch, aby spełnić sen i osiągnąć upragniony finał. W pierwszym spotkaniu zagraliśmy wręcz koncertowo, ale droga cały czas jest daleka. To jest Play-Off. Tutaj każdy mecz może być inny. Stelmet jest bardzo mocnym przeciwnikiem i podczas niedzielnego spotkania ich gra może wyglądać zupełnie inaczej. Mają taką kadrę, że w każdej chwili może „wystrzelić” ktoś inny. Nie możemy rozluźniać się po tym pierwszym zwycięstwie. Musimy być cały czas skoncentrowani i gotowi na bój o każdą piłkę. Wierzę, że Milicić zadbał o odpowiednie przygotowanie fizyczne, mentalne oraz taktyczne. Nie tylko na jeden mecz, ale na całą serię.