Autor: Mac
Kubeł zimnej głowy wylany na głowę. Zderzenie przy dużej prędkości z przeszkodą. Te uczucia chyba najlepiej obrazują to, co czułem po pierwszym minutach konfrontacji z Treflem Sopot. Anwilowcy weszli w to spotkanie wręcz koszmarnie. Wyglądali, jakby dopiero uczyli grać się w koszykówkę lub urządzili sobie wcześniejsze, mocno zakrapiane, świętowanie Nowego Roku. Nie poznawałem naszej drużyny. Byliśmy straszliwie nieporadni. Szczególnie atak wyglądał niczym z jakiegoś „kiczowatego” filmu komediowego.
Goście mogli wycisnąć z tego fragmentu znacznie więcej. Ostatecznie potrafili osiągnąć przewagę 6:20, co nie brzmi optymistycznie, ale naprawdę mogło być jeszcze gorzej. Na szczęście mecze koszykówki nie kończą się po pierwszej kwarcie i później było już lepiej.
W kolejnych etapach tego spotkania to Anwil miał więcej do zaoferowania kibicom. Mimo to, Trefl bardzo długo utrzymywał się w grze. Na szczęście w decydujących momentach potrafiliśmy wrzucić wyższy bieg i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W momencie, gdy nastąpił czas największego testu, wykazaliśmy się po prostu większą mądrością oraz doświadczeniem. Ostatecznie zwyciężyliśmy 80:69. Wynik na pewno pozytywny i za jakiś czas raczej nikt nie będzie pamiętał tragicznej pierwszej kwarty w wykonaniu Anwilu. Najważniejsza jest wygrana i udane zwieńczenie kolejnego roku kalendarzowego.
Mnóstwo krzywdy wyrządził nam Łukasz Kolenda. Chłopak ma zaledwie 20 lat. Wiedziałem, że coś tam potrafi pogrywać, ale w życiu nie sądziłem, że na tak wysokim poziomie. Przeciwko Anwilowi nie czuł żadnego respektu. Szalał jak koszykarz z mocnym, euroligowym doświadczeniem. Rzucanie wychodziło mu strasznie naturalnie. Niemal na każdej pozycji był zagrożeniem. Nie wiem, czy przed meczem napił się z jakiegoś magicznego bidonu, czy może po prostu miał swój dzień, ale zastanawiam się, kiedy powtórzy taki występ. W meczu z naszym zespołem zanotował 25 punktów (5/7 za trzy) oraz 6 zbiórek. Jeśli jakiś skaut oglądał to spotkanie, to na pewno umieści jego nazwisko w swoim notesie.
Z drugiej strony barykady dobre wrażenie wywarł na mnie na pewno Jaylin Airington. Jak wielokrotnie powtarzałem, od kiedy tylko Amerykanin pojawił się we Włocławku, to cały czas wierzę w jego rozwój. Do tej pory miał prawdziwe wzloty i upadki, ale uczciwie trzeba przyznać, że z Treflem zagrał naprawdę „na plus”. Nie brakowało oczywiście totalnie bezmyślnych strat czy niepotrzebnego zawahania w ataku, ale i tak gra Airingtona przyniosła więcej korzyści niż szkód. Rękę tego dnia miał całkiem gorącą. Trzykrotnie, bez mrugnięcia okiem, przymierzył z dystansu i za każdym razem piłka znajdowała się w koszu. Ogólnie zdobył 13 punktów, co jest jego dotychczasowym rekordem na parkietach PLK.
Innym aspektem jest gra w defensywie tego zawodnika. Airington naprawdę potrafi bronić i rywale nie mają z nim łatwej przeprawy. Za to ma u mnie jeszcze większy plus niż za grę w ataku. Proponuję cały czas trzymać kciuki za tego chłopaka, bo naprawdę potrafi wejść z ławki i urozmaicić grę zespołu.
Bez wątpienia show skradł jednak inny nasz zawodnik. Ivan Almeida większość spotkania przesiedział na ławce. Podejrzewam, że jego uraz nie jest jeszcze do końca wyleczony. Trener Igor Milicić nie chciał jednak ryzykować dobrego rezultatu w tym spotkaniu i nasz as został wysłany do gry na ostatnie 14 minut. To był przysłowiowy „strzał w dziesiątkę”. Na początku Almeida wyglądał, jakby nie był odpowiednio rozgrzany. Wręcz forsował grę pod siebie i oddawał niezbyt przemyślane rzuty. Szybko jednak poczuł odpowiedni rytm. Z każdą kolejną chwilą parkiet coraz bardziej stawał się prywatnym placem zabaw Almeidy. Nie brakowało oczywiście efektownego grania na czele z wsadem, po którym zbierałem szczękę z podłogi.
Przez te, niecałe, 14 minut Almeida po prostu przejął ten mecz. Krótki czas spędzony na parkiecie wystarczył, aby zdobył 16 punktów i został najlepszym strzelcem Anwilu. Bez wątpienia to prawdziwy as naszego zespołu i mam nadzieję, że jego gra jeszcze długo będzie cieszyła nasze oczy.
Martwi mnie forma, którą prezentuje Ante Delas. Początek sezonu w wykonaniu Chorwata był naprawdę niezły, ale ostatnio jest tylko gorzej. Przeciwko Treflowi było już naprawdę bardzo źle. Delas nie pozostawił po sobie żadnych pozytywnych wspomnień. Był niesamowicie niepewny swojej własnej gry. Rzutowo też było słabiutko, bo zaledwie 0/5 za trzy. Momentami mam wrażenie jakby Delas nie pasował do tego zespołu lub trener nie miał pomysłu na tego zawodnika…