Bezlitośni byli dzisiaj dla Rosy gospodarze ze Zgorzelca. Turów zagrał kapitalne spotkanie, trafiają 16 razy zza łuku i zamknął to spotkanie już do przerwy. Po pierwszych 10 minutach nic nie wskazywało na tak ogromną przewagę podopiecznych Rajkovicia, bo w pierwszej kwarcie Rosa walczyła dzielnie i przez długi czas nawet prowadziła. Kolejne minuty zweryfikowały jednak to spotkanie i potwierdziły się wszystkie spekulacje, o których pisałem w zapowiedzi serii. Radomianie mogli liczyć na Archibeque’a, ale to było zdecydowanie za mało, żeby myśleć w dniu dzisiejszym o korzystnym wyniku. Oczywiście kolejny raz najlepszy na boisku był J.P Prince – autor 18 oczek, ale na wyróżnienie zasługuje cały zespół Turowa, bo oprócz Ivana Zigeranovicia każdy zawodnik zostawił po sobie pozytywne wrażenie. Zgorzelczanie rozgromili Rosę aż 92-73 i obejmują prowadzenie w serii półfinałowej.
Spotkanie rozpoczęło się godnie z przedmeczowymi zapowiedziami – w bardzo dobrym i żywym tempie. Turów szukał gry na dystansie i starał się wykorzystywać swoją przewagę w postaci J.P Prince’a i Filipa Dylewicza. Rosa nie odstawała jednak od rywali, a pierwsze skrzypce grał Kirk Archibeque, który zdobył 9 punktów z rzędu i sprawił, że jego zespół w połowie pierwszej kwarty prowadził 15-10. Spotkanie stało na bardzo dobrym poziomie – obie ekipy grały cios za cios, a na wyróżnienie zasługuje bardzo wysoka skuteczność zarówno Turowa jak i Rosy. Problemy gospodarzy zmniejszyły się w momencie wejścia na parkiet Damiana Kuliga. Polski center trafił dwukrotnie zza łuku, a potem popisał się świetnym blokiem, który na 3 punkty z kontry zamienił Łukasz Wiśniewski. Rosa nie była jednak dłużna wicemistrzom Polski i celne trójki Dłoniaka oraz Witki sprawiły, że znowu mieliśmy remis. W końcówce swój celny rzut dorzucił Michał Chyliński i zgorzelczanie prowadzili po 10 minutach gry 23-21. Spotkanie mogło się podobać, bo tempo było wręcz zabójcze jak na poziom PLK, a obie ekipy prezentowały bardzo dobrą dyspozycję.
Drugą część gry celną trójką rozpoczął Kamil Łączyński, ale były to tylko złego dobre początki dla Rosy. Szybko świetną akcją 2+1 popisał się Damian Kulig, a chwilę później to samo zrobił J.P Prince. Kim Adams złapał przewinienie techniczne za flopowanie, a Turów wyszedł na rekordowe, 8-punktowe prowadzenie. Przewaga mogła być jeszcze większa, ale dwukrotnie wsad przestrzelił Mike Taylor. Chwilę później zgorzelczanie jednak dopięli swego, a dokładniej dokonał tego Damian Kulig, który trafił swoją 3 trójkę w tym spotkaniu, a tym samym popisał się Filip Dylewicz i Turów wygrywał już 42-38. Na ogromne wyróżnienie zasłużyli Mike Taylor oraz Łukasz Wiśniewski, którzy robili kapitalną robotę w defensywie nie pozwalając Luciousowi zdobyć ani jednego oczka do przerwy. Zgorzelczanie im dalej w las tym byli jeszcze bardziej skuteczni, a ich szybki atak kompletnie podciął gościom skrzydła. Wyższy bieg tradycyjnie włączył J.P Prince i w tym momencie podopieczni Rosy byli już kompletnie bezradni w defensywie, a w ataku nie potrafili wykorzystać ani Archibeque’a, ani żadnego innego zawodnika. Do przerwy Turów wygrywał aż 58-33 i kibice z Radomia byli w mocnym szoku.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w sezonie regularnym taka sytuacja miała już miejsce. Zgorzelczanie także wtedy prowadzili po 20 minutach różnicą ponad 20 oczek, a ostatecznie o korzystny wynik musieli drżeć aż do ostatniej minuty. Tym razem chyba jednak nawet skrajni optymiści nie spodziewali się powtórki, bo podopieczni Miodraga Rajkovicia grali kapitalnie – trafili 11 trójek do przerwy (!!!) na 18 prób i świetnie wykorzystywali nieporadność Rosy. Po pierwszej bardzo wyrównanej kwarcie, obejrzeliśmy 10 minut, które kompletnie zmieniły pogląd na zespół gości w tym spotkaniu, a raczej uświadomiły nam jak silną bronią dysponuje ekipa ze Zgorzelca.
Po przerwie obraz gry się nie zmienił, a koszykarze Turowa stopniowo powiększali swoją przewagę. Kolejny raz zza łuku trafił Dylewicz oraz Chyliński. Bezlitosny dla rywali był J.P Prince, który świetnie bronił i zamieniał dobrą defensywę na efektowne akcje w ataku. Cała hala gromko skandowała MVP, MVP, a skrzydłowy Turowa mógł z uśmiechem na ustach udać się na ławkę rezerwowych i dać pograć innym. Zgorzelczanie wyszli na 30 punktowe prowadzenie, a Rosa starała się z całych sił zmniejszać straty, ale nie była w stanie zatrzymać zespołowej gry gospodarzy. Kolejne punkty dokładał Kirk Archibegue, ale to było dziś zdecydowanie za mało, żeby myśleć nawet o przyzwoitym wyniku. Podopieczni Miodraga Rajkovicia po 3 kwartach prowadzili 86-56 i trzeba powiedzieć sobie szczerze – to był nokaut. 16 celnych rzutów zza łuku na 24 próby po stronie gospodarzy dało im 64 procent z gry. Playoffs baby.
W ostatniej części gry nie wydarzyło się praktycznie już nic co mogłoby odmienić losy spotkania. Trener Rajkovic postawił na rezerwowych i liderzy Turowa nie oderwali się z ławki nawet na moment. Radomianie zdecydowali się na obronę strefową i trzeba przyznać, że nie wychodziło to najgorzej, bo przewaga rywali przestała rosnąć, a nie można zapomnieć, że czwartą kwartę goście wygrali bardzo pewnie, bo aż 17-6. Turów dowiózł prowadzenie do końca spotkania i trzeba przyznać, że nie stracił przy tym zbyt wielu sił. Turów 1:0 Rosa
PGE Turów Zgorzelec vs Rosa Radom 92-73
(23-21, 35-12, 28-23, 6-17)
Turów: Prince 18, Kulig 12, Dylewicz 15, Wiśniewski 11, Chyliński 10, Nikolic 9, Taylor 7, Jaramaz 6, Zigeranovic 2.
Rosa: Archibeque 23, Dłoniak 11, Majewski 12, Lucious 7, Łączyński 6, Witka 5, Adams 4