Po emocjonującym spotkaniu w Zielonej Górze, gdzie górą 84:82 byli koszykarze Stelmetu, obie drużyny wyruszyły w podróż do Zgorzelca, a przed szansą na rewanż stanął miejscowy Turów. Mimo okropnie słabego początku gospodarze znaleźli właściwy rytm, a dzięki bardzo dobremu fragmentowi Filipa Dylewicza powrócili do gry i wygrywając drugą połowę 49:26 wygrali ostatecznie 85:73. Z dorobkiem 19 punktów i 8 zbiórek spotkanie zakończył Dylewicz, a 16 oczek dorzucił Mike Taylor.
Fatalnie spotkanie rozpoczęli koszykarze Turowa Zgorzelec. Po kilku wyrównanych minutach grę całkowicie zdominowali goście. Nagminnie swoje rzuty pudłowali J.P Prince i Mike Taylor. Problemów ze zdobyczami punktowymi nie mieli natomiast Zielonogórzanie, którzy dzięki bardzo dobrej grze Dragicevica i serialowi punktowemu 14:0 wyszli na blisko dwudziestopunktowe prowadzenie. Strzelecką niemoc gospodarzy przełamał dopiero Ivan Zigeranović na początku drugiej kwarty. Prowadząca drużyna Stelmetu agresywną obroną chciała dobić rywali. Bardzo wysoka obrona jednak wyraźnie zmęczyła koszykarzy gości. Powoli rozpędzać się zaczęli Zgorzelczanie. W końcu swoje rzuty zaczął trafiać Prince, a „uruchomiona” kontra Turowa dała pozytywnego kopa całej drużynie Miodraga Rajkovica.
W dalszym ciągu bardzo dobrze grali koszykarze gospodarzy. Po trójce Eyengi udane akcje zaliczyli kolejno Zigeranović, Dylewicz i Nikolić. W grze Stelmetu było widać coraz więcej chaosu. 2 osobiste przestrzelił Dragicević, a z półdystansu pudłował Eyenga. Bierna postawa podopiecznych trenera Uvalina była wodą na młyn dla Zgorzelczan. W zaledwie jedną minutę Filip Dylewicz dość drastycznie pokazał jak słabo bronili goście. W trzech kolejnych akcjach skrzydłowy Turowa bez większych problemów potrafił znaleźć sobie pozycję za łukiem i dobitnie ukarał defensywę Mistrzów Polski trzema kolejnymi trójkami. Takiej szansy od losu zaprzepaścić nie mogli podopieczni trenera Rajkovica. Coraz agresywniejsza obrona w ich wykonaniu skutecznie powstrzymywała chcących rozpędzić się graczy Stelmetu.
Obraz gry nie zmieniał się również z początkiem 4 kwarty. Świetna gra obu trio Taylor-Prince-Taylor nie dawała szans zielonogórskiej obronie. Po dobrej pierwszej połowie, fatalne minuty zaliczał Dragicević. Czarnogórzec usilnie starał się wykreować sobie akcje, jednak kolejne jego próby nie znajdowały drogi do kosza. Tak słaba postawa środkowego gości była szczególnie bolesna, bowiem jego zmiennik – Adam Hrycaniuk złapał swoje piąte przewinienie. Na 4 minuty przed końcową syreną impuls do ataku chciał Przemysław Zamojski. Pomysłu nie podłapali jednak jego koledzy, którzy stracili chyba wiarę w zwycięstwo. Już do samego końca Prince i M. Taylor dobijali rywali swoimi trafieniami. Turów wygrał ostatecznie 85:73
fot. Andrzej Romański