Po bardzo dobrym spotkaniu Śląsk Wrocław okazał się lepszy od ekipy Miodraga Rajkovicia i zdobył w swoim pierwszym sezonie po powrocie na ekstraklasowe salony Puchar Polski! Cały mecz stał na wysokim poziomie i był rozgrywany w szybkim tempie. Obie ekipy postawiły dzisiaj mocniej na atak, co musiało podobać się kibicom. Śląsk niesiony dopingiem swoich fanów leciał dzisiaj tak wyosoko jak kilka minut wcześniej Kamil Stoch na skoczni w Sochi. Turów miał swoje szanse i momenty, w których mógł „przeciąć” to spotkanie, ale wrocławianie prowadzeni przez trio Robert Skibniewski-Danny Gibson-Michał Gabiński byli dla nich zbyt wymagającym rywalem. Śląsk pokonał Turów w derbach Dolnego Śląska i może cieszyć się z 14 Pucharu Polski w swojej historii.
Spotkanie otworzył Paweł Kikowski, którego rzut zza łuku znalazł drogę do kosza, a wrocławianie szybko wysłali sygnał swoim rywalom, że dzisiaj nie zamierzają odpuszczać ani na chwilę. Śląsk szukał pod koszem swojego centra – Paula Millera, który nie miał problemów z ogrywaniem Ivana Zigeranovicia. Turów szybko odpowiedział jednak celnymi rzutami Wiśniewskiego i Prince’a dzięki czemu po 4 minutach gry mieliśmy remis. Od tego momentu wrocławianie wrzucili jednak wyższy bieg, a zgorzelczanie mogli tylko przyglądać się jak kolejne akcje na punkty zamienia Paul Miller do spółki z Michałem Gabińskim. W samej końcówce 5 oczek na konto swojej drużyny dołożył jeszcze Krzysiek Sulima, a obrona Turowa nie miała pomysłu na zatrzymanie rywali. Po 10 minutach gry Śląsk niesiony gorącym dopinigiem swoich kibiców wygrywał 25-14 i sprawiał bardzo dobre wrażenie.
W drugiej kwarcie Turów zaczął grać znacznie bardziej skutecznie i co ważniejsze mądrzej na bronionej części parkietu. Swoją klepkę we wrocławskiej Orbicie odnalazł Łukasz Wiśniewski i po jego dwóch celnych trójkach przewaga rywali zmalała do 8 oczek. Chwilę później kolejny raz swoją klasę potwierdził J.P Prince, który momentami ośmieszał defensywę Śląska wjeżdżając w pole 3 sekund przy każdej możliwej okazji. Dzięki jego skutecznej grze Turów dogonił rywali i sprawił, że temperatura we Wrocławiu wzrosła do granic możliwości. Śląsk nie pozwolił jednak gościom rozpędzić się i pójść za ciosem, a to sprawka głównie Roberta Skibniewskiego, który mądrze kontrolował tempo gry, a w „międzyczasie” trafił dwukrotnie zza łuku. Wrocławianie znowu uzsykali kilka punktów przewagi, których nie oddali już do końca pierwszej połowy. Turów popełniał proste błędy w ataku, a w obronie nie mógł poradzić sobie ze świetną skutecznością rywali z dystansu (2 trójki Michała Gabińskiego w ostatniej minucie!!). Do przerwy to wrocławianie prezentowali się lepiej i schodzili do szatni wygrywając 51-41.
Na starcie trzeciej części gry zgorzelczanie starali się otworzyć Damiana Kuliga (6 pkt do przerwy), co przyniosło oczekiwany efekt, bo center Turowa praktycznie w pojedynkę sprawił, że przewaga Śląska w połowie drugiej kwarty zmalała do 4 oczek. Wrocławianie mieli ogromne problemy ze zorganizowanym powrotem do obrony, co trener Rajkovic i jego zespół starali się bezlitośnie wykorzystywać. Śląsk grał za to bardzo zespołowo w ataku i trzeba przyznać, że obie ekipy prezentowały dzisiaj bardzo dobrą koszykówkę. Zza łuku trafił Damian Kulig, ale dłużny nie chciał mu być Paul Miller i szybko odpowiedział tym samym. Na nieszczęście zgorzelczan po 4 faule złapał Kulig oraz Prince i trener Rajkovic był zmuszony do rotacji. 4 przewinienia na swoim koncie miał także Paul Miller, ale po 30 minutach gry to ciągle wrocławianie byli górą prowadząc w Orbicie 67-65.
Początek decydującej kwarty rozpoczał się od przewinienia technicznego, które złapała ławka Turowa. Miodrag Rajkovic nie omieszkał wspomnieć swoim podopiecznym co sądzi na ten temat. Chwilę później parkiet musiał opuścić Robert Skibniewski, który po zderzeniu z Piotrem Stelmachem mocno ucierpiał (biodro). Na dobre 4 minuty zacięły nam się oba zespoły i nie potrafiły przeprowadzić skutecznej akcji. Niemoc przełamał Dominique Johnson, który trafił sprzed twarzy Tony’ego Taylora i wyprowadził swój zespół na 6-punktowe prowadzenie. Koszykarze obu ekip postanowiły pójść za ciosem i chwilę później tym samym odpowiedział Piotr Stelmach. Konkurs strzelecki wygrał jednak Michał Gabiński, który najpierw trafił z 45 stopni, a chwilę później dołożył trójkę z faulem!! Zgorzelczanie nie dali się sprowokować i nie poszli za ciosem, spokojnie grając tak jak lubią najbardziej – z kontry. Po punktach Taylora i Wiśniewskiego przewaga Śląska zmalała do 4 oczek, a trener Chudeusz musiał prosić o przerwę na żądanie.
Wrocławianie bez Roberta Skibniewskiego powoli opadali z sił, a ich jedynym pomysłem na punkty były akcje z dystansu. Wykorzystał to J.P Prince, który bez problemu ogrywał Pawła Kikowskiego i po jego akcji 2+1 Śląsk prowadził już tylko 1 oczkiem. Danny Gibson wziął jednak odpowiedzialność na swoje barki i wykorzystał braki w defensywie (a raczej brak jakichkolwiek umiejętności obronnych) Mike’a Taylora i na 1,5 minuty przed końcem spotkania pewnie trafił z półdystansu. Chwilę później wykorzystał nieporozumienie w obronie pomiędzy Kuligiem i Princem zamieniając dwa rzuty wolne na punkty. Śląsk wygrywał 5-ma oczkami, a na zegarze zostawało 40 sekund. 5 faul złapał Paul Miller, ale faulowany Damian Kulig trafił tylko raz. Chwilę później 2 rzuty wolne znowu dołożył Danny Gibson, ale celną trójką odpowiedział Filip Dylewicz. Do końca spotkania zostawało 13 sekund, a wrocławianie wygrywali 88-86. Piłkę w kluczowym momencie stracił Gibson, ale Turów zaprzepaścił swoją szansę na dogrywkę podając piłkę do Mike’a Taylora, który oddał „rzut” zza łuku, zahaczając przy okazji o kant tablicy. Wrocławianie wygrali to spotkanie 90-87, a hala Orbita eskplodowała z radości.
MVP spotkania finałowego został wybrany Michał Gabiński – autor 21 oczek.
PGE Turów Zgorzelec – Śląsk Wrocław 87-90
(14-25, 27-26, 24-16, 22-23)