Stelmet Zielona Góra pokonując u siebie drużynę Montepaschi Siena 73:65 zaliczył tym samym pierwsze, historyczne zwycięstwo na euroligowych pakietach. Tamten mecz był przełomowy dla Mistrzów Polski. To właśnie on był punktem zwrotnym w ich euroligowej przygodzie. Dziś porażka z tym samym przeciwnikiem zabrała zielonogórzanom szansę na dalszą grę na europejskich parkietach w tym sezonie.
(fot. basketzg.pl)
Koszykarze obu drużyn doskonale wiedzieli co jest stawką meczu. Zarówno Stelmet, jak i Montepaschi legitymowały się bilansem 2-5 i razem obstawiały 2 końcowe miejsca grupy C. Choć wygrana nie gwarantowała udziału w dalszej fazie rozgrywek, to przegrany praktycznie żegna się z TOP16. Nie gwarantował szczególnie w przypadku Stelmetu, przed którym jeszcze spotkania przeciwko Galatasaray i Olympiacosem – dwoma najlepszymi ekipami grupy C.
W szeregach gospodarzy standardowo brylował Daniel Hackett. Włoski koszykarz, choć nie pokazują tego jego statystyki, był główną opcją ofensywną Włochów. Doskonale bilansował akcje rzutowe z tymi, w których lepiej jednak było oddać piłkę do kolegów. Choć z początku gra Montepaschi wyglądała na dość niepewną, to wciąż na prowadzeniu znajdowali się właśnie Włosi. Mistrzowie Polski nie potrafili odnaleźć właściwego rytmu. Zielonogórzanie nie dość, że mieli całkiem spore problemy ze skutecznością, to tracili również piłki w bardzo łatwych sytuacjach. Głupie straty dały im się we znaki szczególnie na koniec drugiej kwarty, kiedy to łatwo oddali rywalom 5 punktów.
Obie ekipy chwilami niemalże całkowicie rezygnowały z gry podkoszowej. Mihailo Uvalin dość długo decydował się na grę Craigiem Brackinsem, który pomalowanego rywali unika jak ognia. O dziwo nawet Vlado Dragicević nie szukał gry tyłem do kosza. Znacznie chętniej zawodnicy obu drużyny oddawali rzuty zza linii 6.75 metra, co o dziwo robili dość nieudolnie, bowiem w pewnym momencie skuteczność z gry wynosiła kolejno 23% dla MPS i 18% dla Stelmetu.
Skutek przynosiła wypróbowana już przez podopiecznych Uvalina obrona strefowa. Grający „bez szału” zielonogórzanie dominowali własną strefę podkoszową, dzięki czemu praktycznie przez cały czas od drugiej kwarty trzymali kilkupunktowy dystans nad rywalami. Mistrzom Polski brakowało jednak koncentracji podczas końcowych minut drugiej i trzeciej „ćwiartki”. W czasie dwóch minut goście oddawali ciężko wypracowane prowadzenie.
Ostatnia odsłona miała być wyjątkiem od reguły. Koszykarze z Zielonej Góry na samym początku popadli w niewielki letarg, który błyskawicznie przerodził się w prowadzenie gospodarzy. Powoli, sukcesywnie jednak to „nasi” odrabiali straty i na 2 minuty przed końcem spotkania po celnym lay-upie Eyengi prowadzili czterema oczkami. Po serii niecelnych rzutów po obu stronach boiska do kosza trafił w końcu Rochestie. Wciąż jednak Stelmet miał 2 punkty nadwyżki. 10 sekund przed końcową syreną piłka po niecelnym rzucie Zamojskiego znalazła się w rękach autora wcześniejszego trafienia, który błyskawicznie popędził w stronę kosza rywali. Choć tym razem rzut Amerykanina nie znalazł drogi do kosza, to piłka po zbiórce ofensywnej powędrowała w ręce Jeffrey’a Viggiano, który wytrzymał presję i trafiając za trzy niemalże równo z końcowym gwizdkiem, dał zwycięstwo swojej drużynie.