Myślę, że dość niespodziewanie drużyna PGE Turowa Zgorzelec, która przez cały sezon mocno trzymała się stołka lidera uległa w serii finałowej Stelmetowi Zielona Góra 0:4. Zielonogórzanie całkowicie dominowali nad swoimi rywalami, a drugie spotkanie serii rozgrywane w hali przy ulicy Maratońskiej w Zgorzelcu pokazało jak mocną drużyną jest Stelmet. Mihailo Uvalin zapanował nad duetem Ho-Ho, który w połączeniu z Łukaszem Koszarkiem i Oliverem Stevićem stanowią potężną maszynę zarówno ofensywną, jak i defensywną.
Gospodarze rozpoczęli spotkanie nieco ospale. W mgnieniu oka po dwóch celnych „trójkach” Robinsona zgorzelczanie wyszli na dziewięciopunktowe prowadzenie. O dziwo gracze Stelmetu rezygnowali z gry podkoszowej częściej decydując się na rzuty zarówno z półdystansu, jak i zza łuku. Zupełnie na odwrót swoje akcje rozwiązywali goście. Pierwszy raz w serii lepiej z graczy podkoszowych obu ekip prezentują się Ci zgorzeleccy. Po chwili jednak obudzili się podopieczni Mihailo Uvalina i równie szybko jak ich rywale po serialowi punktowemu 20:5 prowadzili 24:18. Idąc za ciosem zielonogórzanie postawili obronę na całym boisku powodując wielkie zamieszanie w grze Turowa.
Obie drużyny imponowały skutecznością z dystansu. Poza Robinsonem swoje trzypunktowe rzuty trafiali Chyliński, Hosley i Koszarek. Mimo, że w polu trzech sekund lepiej czuli się goście, to walkę „na desce” na swoją korzyść rozstrzygali zielonogórzanie.
Dobrą passę kontynuowali gospodarze i po kilku początkowych minutach drugiej kwarty osiągnęli rekordowe dotychczas dwucyfrowe prowadzenie. Swoje trzecie przewinienie złapał Damian Kulig, a w obliczu tego gracze Stelmetu chętniej swoje rzuty oddawali z pola trzech sekund. Dość niespodziewanie spowodowało to, że ponownie do głosu doszedł Turów. Od stanu 36:25 podopieczni trenera Rajkovića po lepszym fragmencie gry zmniejszyli straty do punktów trzech. Wtedy Time-out wziął Uvalin, w czasie którego musiał przekazać swoim podopiecznym kilka trafnych uwag, bowiem po powrocie na parkiet różnica między oboma drużynami wzrosła do 11.
Podobna sytuacja zdarzyła się w 3 kwarcie. Stelmet prowadząc 57:44 znów przysnął na chwilę i pozwolił rywalom na 10 punktów z rzędu, dzięki którym Turów zbliżył się do przeciwników na 3 punkty. Jak się na końcu okazało, był to ostatni moment, kiedy zgorzelczanie mieli okazję wyjść na prowadzenie.
Hosley po świetnej grze w pierwszej kwarcie (11 pkt, 3/3 za 3) schował się za plecami swoich kolegów i swojego rzutu nie mógł trafić do połowy 3 odsłony spotkania. Kiedy już w końcu trafił, ponownie zaczął karać rywali aplikując im w sumie 22 punkty(5/6 za 3) i zbierając 8 piłek. Dobrze wyregulowany dystansowy celownik miał również Łukasz Koszarek, bowiem Polak dołożył od siebie 3 „trójki”.
Kiedy 8 minut przed końcem spotkania zza łuku trafił Mantas Cesnauskis, a różnica punktowa wynosiła 15 punktów gracze Turowa wiedzieli, że po raz piąty będą musieli obejść się smakiem i na ich szyi zawiśnie srebrny medal. Skutku nie przyniosły 22 punkty Robinsona i cztery „trójki” Michała Chylińskiego, który nieco zawodził przez całą serię finałową.
Słabe spotkanie rozegrał również Kulig, który poza 2 solidnymi blokami nie zasłynął w tym spotkaniu niczym szczególnym. Z niewiadomych przyczyn na parkiecie nie pojawił się Ivan Opačak, który przez całe Playoffs był X-Factorem zgorzeleckiego klubu.
Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 87:78, co rozstrzygnęło stan rywalizacji na 4:0 i po raz pierwszy w historii złote medale Mistrzostw Polski pojechały do Zielonej Góry. Zasłużenie nagrodę MVP odebrał Quinton Hosley.
1 komentarz