Stelmet Zielona Góra zdeklasował w Koszalinie AZS 96:66 i zapewnił sobie tym samym awans do finału. O rozmiarach porażki zdecydowała ostatnia kwarta, wygrana przez Stelmet aż 32:21. W ostatnich minutach obie drużyny grały już praktycznie bez obrony, dzięki czemu obserwowaliśmy festiwal rzutów dystansowych i kilka efektownych wsadów, na boisku pojawili się też głębocy rezerwowi obu ekip.
Akademicy rozegrali najsłabszy mecz w fazie play-off i przez całe spotkanie byli tłem dla świetnie dysponowanych tego dnia zielonogórzan. Nie do zatrzymania byli dwaj podkoszowi Stelmetu, Dejan Borovnjak (14 pkt., 8 zb.) i Oliver Stević (19 pkt., 5 zb.), świetnie grą gości kierował Łukasz Koszarek (8 asyst), a bardzo dobry mecz rozegrali też Walter Hodge (13 pkt.) i Quinton Hosley (14 pkt., 6 zb., 5 as., 3 prz.).
Po dwóch nieznacznych porażkach w Zielonej Górze wydawało się, że AZS stać będzie na wyrwanie na własnym parkiecie choćby jednego meczu – zwłaszcza, że w Koszalinie Akademicy nie przegrali od dwóch miesięcy (ostatni raz z Anwilem 4 marca na zakończenie I etapu). Pierwsze minuty meczu były dość wyrównane i mało kto spodziewał się, że Stelmet ostatecznie dosłownie znokautuje AZS. Od stanu 9:7 dla Stelmetu zielonogórzanie zaliczyli jednak cztery efektowne serie – 8:2, 6:0, 9:1 i 9:2, dzięki czemu na początku trzeciej kwarty osiągnęli 23-punktowe prowadzenie – 58:23. W tym czasie gospodarze zaliczali kilkuminutowe serie bez punktu, a źle grali właściwie wszyscy zawodnicy AZS-u. Dość powiedzieć, że najwięcej punktów na koncie miał Artur Mielczarek (7), a zupełnie niewidoczny był lider Akademików, Łukasz Wiśniewski (4 oczka), wyraźnie przemęczony trudami poprzednich spotkań. W Stelmecie świetnie grali tymczasem Oliver Stević (13 pkt., 5/7 z gry), z którym zupełnie nie radził sobie Darrell Harris, a znakomitą zmianę dał Walter Hodge, który w 8 minut rzucił aż 13 punktów (6/7 z gry). Zarówno w obronie, jak i w ataku świetnie radził sobie Quinton Hosley (6 pkt., 5 zb., 4 as.), który zupełnie wyłączył z gry Seka Henry’ego, a z rozgrywaniem w AZS-ie całkowicie nie radził sobie Igor Milicić (1 asysta i 3 straty).
W połowie trzeciej kwarty AZS zaliczył jedyny w całym meczu zryw (8:1), dzięki czemu udało się nieco zmniejszyć stratę (43:59) i nadzieja na wygraną odżyła, jak się jednak okazało, tylko na chwilę. Czwartą kwartę rozpoczęło bowiem niesamowite uderzenie ze strony gości, którzy serią 19:4 dosłownie zdemolowali gospodarzy i osiągnęli najwyższe w meczu prowadzenie – 83:49. Końcówka spotkania przypominała już sparing – na parkiecie pojawili się głębocy rezerwowi, obrona po obu stronach praktycznie zanikła, a widzowie mogli oglądać beztrosko rzucane trójki (brylowali w tym zwłaszcza Rob Jones – 2/2 i Łukasz Seweryn – 3/3) oraz efektowne wsady.
Ostatecznie zielonogórzanie wygrali aż 96:66 i tym samym po raz pierwszy w historii awansowali do finału PLK.
Najwięcej punktów dla AZS-u zdobył Bartłomiej Wołoszyn – 16. Nieźle wypadli Rob Jones (13 pkt., 4 zb.) i Artur Mielczarek (8 pkt., 3 prz.), słabo wypadli natomiast liderzy zespołu – Łukasz Wiśniewski (5 pkt., 2/6 z gry), Paweł Leończyk (6 pkt., 3 zb., 3 as., 3 straty) oraz Darrell Harris (6 pkt., 2/8 z gry, 5 zb.), a Sek Henry (11 pkt., 5 as., 4 zb.) dobrze wypadł tylko w samej końcówce.