O zaciętej rywalizacji z Mistrzami Polski w ćwierćfinałach play-offs, niewykorzystanej szansie na sprawienie wielkiej sensacji, sezonie pełnym emocji, grze w AZS-ie Koszalin i marzeniach o reprezentacji Polski rozmawiam z Kamilem Łączyńskim, 23-letnim rozgrywającym AZS-u Koszalin.
Wojciech Konieczny: Rozmawiamy w nieco ponad tydzień od piątego meczu z Asseco w ćwierćfinałach TBL. Emocje już opadły? Niewielu – poza zagorzałymi kibicami AZS-u – dawało Wam w tej serii szansę, a jednak walczyliście do ostatniej minuty…
Kamil Łączyński: To prawda! Rywalizacja z Prokomem pokazała jednak, że byliśmy drużyną z dużym potencjałem. Nie spuściliśmy głów po dwóch pierwszych porażkach i do końca walczyliśmy z jak równy z równym. Zabrakło niewiele, ale taka jest koszykówka – decydują niuanse.
Ten sezon był dla koszalińskiej drużyny nieustanną huśtawką nastrojów – wielkie plany na początku, dobry start, później seria porażek, rotacje w kadrze, zmiana trenera, zacięta, acz przegrana walka o pierwszą szóstkę, później seria ośmiu zwycięstw i niesamowita seria z Prokomem.
Jak oceniasz ten sezon w wykonaniu AZS-u? Mogliście osiągnąć więcej?
Oczywiście, że mogliśmy osiągnąć więcej, bo przecież półfinał był na wyciągnięcie ręki! Bardzo rzadko zdarza się tak, że przez cały sezon gra się na dobrym, równym poziomie. Nawet najlepsze ekipy mają kryzys. Najważniejsze jest znaleźć przyczynę jak najszybciej i rozwiązać problem. Uważam, że przyjście trenera Urlepa było pierwszym krokiem w tym kierunku. Zaczęliśmy funkcjonować jak drużyna i zabrakło niewiele, aby wejść do pierwszej szóstki. Pomimo wielu problemów kadrowych uważam ten sezon jako dobry. Mógł być znakomity, ale niestety nie udało się…
Dla Ciebie był to szczególny sezon – pierwszy po latach gry w stolicy. Jak odnalazłeś się w nowym miejscu?
Teraz na spokojnie mogę powiedzieć, że cieszę się ze swojego wyboru. Koszalin okazał się super miejscem, aby zrobić krok do przodu w swojej karierze. Miasto ma swój klimat, który na pewno sprzyja grze w koszykówkę i mam nadzieję, że w nowym roku koszalińscy kibice będą mieli jeszcze więcej okazji do radości.
Sezon zacząłeś jako rezerwowy, kończyłeś w pierwszej piątce. Jak oceniasz swoją rolę w drużynie?
Na początku nie mogłem do końca przekonać do siebie trenera Herkta. Nie byłem zadowolony ze swojej gry i minut na boisku. Później, wraz z przyjściem trenera Urlepa, zacząłem nabierać pewności siebie co przekładało się na moją lepszą grę. Jako rozgrywający miałem kreować akcje i prowadzić zespół tak, aby odnosił jak najwięcej zwycięstw.
Statystyki miałeś naprawdę świetne – 4.2 asysty na mecz w niespełna 20 minut gry…
Jestem typem gracza, który lubi kreować kolegów. Zdecydowanie większą radość sprawia mi asysta niż punkty. Przed sezonem zakładałem sobie minimum 4 asysty średnio na mecz, także rzeczywiście mogę być zadowolony z wyniku jaki osiągnąłem.
Pozycję rozgrywającego dzieliłeś z legendą AZS-u, Igorem Milicicem. Zdarzało się, że graliście też jednocześnie. Jak układała Wam się współpraca?
Wydaje mi się, że dobrze się rozumieliśmy. Igor to doświadczony gracz, który od paru lat gra na bardzo dobrym równym poziomie. Ciszę się, że mogłem rozegrać cały sezon u jego boku i podpatrywać jego zachowanie na boisku. Często po meczach czy treningach siadaliśmy i rozmawialiśmy na temat tego, co można poprawić w grze zespołu.
Podczas wielu spotkań można było zaobserwować, że świetnie rozumiesz się z nowym środkowym AZS-u, Callistusem Eziukwu. Tworzyliście naprawdę efektowny duet.
Dobra współpraca na linii rozgrywający-środkowy to klucz do sukcesu drużyny. Jak oceniasz Waszą wspólną grę?
Jak wcześniej powiedziałem, lubię kreować kolegów z zespołu. Na pewno współpraca „mały- duży” to istotny element gry zespołu. Fajnie, że spotkałem w tym sezonie Rafała i Caliego, bo to dwaj zupełnie różni zawodnicy, o bardzo dużych możliwościach. Cali jest sprawnym, skocznym i szybkim centrem, więc często udawało nam się zagrać skuteczną i efektowną akcję.
Wspomnieliśmy o zmianie na stanowisku trenera drużyny. W grudniu Tomasza Herkta zastąpił Andriej Urlep, który słynie z trudnego charakteru i niekonwencjonalnych metod pracy. Ciężko było?
Było ciężko, ale tylko mocna i solidna praca może doprowadzić Cię do sukcesu. Bardzo się cieszę, ze miałem możliwość współpracy z trenerem Urlepem i trenerem Dedkiem. Obaj wkładają 110% swojego czasu i serca w koszykówkę. Praca z takimi profesjonalistami to prawdziwa frajda dla młodego gracza.
Które elementy swojej gry udało Ci się przez ten rok rozwinąć, a nad którymi chciałbyś jeszcze popracować?
Nie lubię oceniać swojej gry, Wolę jak zajmują się tym trenerzy, także proszę zadać to pytanie naszemu sztabowi szkoleniowemu.
Obserwując Twoją postawę w tym sezonie nie sposób było nie zauważyć wyjątkowego zaangażowania w drużynę i relację z kibicami – profil na Facebooku, konkursy dla kibiców, aktywny udział w akcjach promocyjnych zespołu.
Jak do tego podchodzisz?
Jestem otwarty na wszelkiego rodzaju promocje koszykówki. Uważam, że takie akcje mogą tylko pomóc w rozwoju naszej dyscypliny. Zawsze jak coś robię to wkładam w to maksimum zaangażowania. Cieszę się, że ktoś to zauważył i mam nadzieję, że coraz więcej zawodników będzie tak robiło.
W jednym z numerów magazynu „MVP” ukazał się artykuł o nadziejach polskiej reprezentacji na przyszłość. Padło tam także Twoje nazwisko. Widziałbyś siebie w kadrze?
Jest to moje marzenie i zrobię wszystko by je zrealizować!
W reprezentacji grał swego czasu Twój ojciec, Jacek Łączyński, który był jedną z gwiazd ligi dwie dekady temu. Jego rady przydawały się podczas Twojej gry w Koszalinie?
Tak. Z tatą bardzo dużo rozmawiam na temat mojej gry. Po każdym meczu wysyłam mu płytkę i potem razem analizujemy to co dobre i złe. Na pewno już do końca mojej kariery będzie mnie wspierał i starał się pomóc, abym mógł zajść jak najdalej.
Dla AZS-u ten sezon się już skończył – tym samym i dla Ciebie. Nie sposób nie zapytać, co dalej. Zostajesz w Koszalinie na przyszły sezon?
Jeszcze za wcześnie na deklaracje. Czas pokaże czy zostanę
Czego życzyć Ci na teraz?
Na pewno zdrowia, bo tego nigdy nie za dużo.