Anwil Włocławek jechał na ciężki mecz z Zastalem Zielona Góra bez trójki zawodników. Z róznych powodów nie mogli grać Dardan Berisha, Corsley Edwards oraz Bartłomiej Wołoszyn. To znacznie uszczupliło kadrę „Rottweilerów”. Mimo to mecz był dość wyrównany, ale to Zastal okazał się lepszym zespołem.
Początek meczu wskazywał, że możemy być świadkami pogromu. Zastal Zielona Góra po prostu świetnie wystartował. Po czterech minutach gry było 15:2. Szczególna zasługa była w tym Kamila Chanasa. Były zawodnik Anwilu zdobył pierwsze osiem punktów swojego zespołu i ogólnie rozgrywał naprawdę dobry mecz. Na zakończenie miał na swoim koncie 18 punktów i 5 asyst. Mam dziwne wrażenie, że bardzo często, gdy Chanas gra przeciwko włocławskiemu zespołowi to możemy liczyć na dobre spotkanie w jego wykonaniu. Goście jednak nie wywiesili białej flagi tylko podjęli walkę. Szybko trójką odpowiedział Krzysztof Szubarga i to było takie wybudzenie ze snu „Rottweilerów”. Później zdołali nawiązać w miarę wyrównaną walkę i po pierwszej kwarcie przegrywali tylko 23:18.
W drugiej kwarcie Anwil Włocławek był jeszcze bardziej waleczny i deptał Zastalowi po piętach. Gra toczyła się blisko remisu, aż w końcu pod koniec tej części punkty dorzucił Lawrance Kinnard wyprowadzając swój zespół na pierwsze prowadzenie w tym meczu. Po połowie było 34:35 dla gości. Początek kolejnej kwarty należał jednak ponownie do Zastalu. Zanotowali run 9-0. Od tego czasu gospodarze utrzymywali te kilka punktów przewagi do których Anwil nie mógł się zbliżyć. Jedynie na 3:45 min przed końcem kwarty po punktach Kinnarda oraz Łukasza Majewskiego zrobiło się 47:45. Zastal jednak nie pozwolił gościom przejąć tego meczu. Na linii rzutów wolnych nie mylili się Kamil Chanas oraz Walter Hodge, a z dystansu w ważnym momencie trafił Piotr Stelmach. Przed ostatnią częścią meczu było 56:50.
Czwarta kwarta rozpoczęła się od udanych akcji „Szubiego” oraz Lorinzy Haringtona. To znowu zbliżyło Anwil do Zastalu na zaledwie dwa punkty. Zielonogórzanie kolejny raz jednak nie pozwolili sobie „w kaszę dmuchać”. Z obwodu trafił Stelmach, a następnie pięć punktów z rzędu zdobył Uros Mirkovic. Na 6 min przed końcową syreną było 64:54. To dobiło Anwilowców. Cały czas gra toczyła się w okolicach tego wyniku. Anwil miał szansę jeszcze złapać wiatr w żagle, ale popełniał głupie błędy. A to nadepnięcie na linię, a to błąd kroków. Czyżby brak koncentracji? Możliwe, ale również trzeba brać pod uwagę zmęczenie. Ze względu na wspomniane kontuzje, Anwil grał tylko w siódemkę plus krótki epizod młodego Michała Sokołowskiego (2 pkt). Zastal nie wypuścił już takiej szansy z ręki i wygrał ten mecz 75:69.
Zastal zniszczył swoich rywali na deskach. Wygrał zbiórki 40:27. Wszystko za sprawą duetu podkoszowego. Kirk Archibeque miał 10 zbiórek, a Uros Mirkovic 12. Po stronie Anwilu najlepszym zbierającym był… rozgrywający Lorinza Harrington, który zanotował 5 zbiórek.
Uros Mirkovic nie tylko jednak zbierał. Był aktywny na wielu płaszczyznach. Rozegrał jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, mecz w tym sezonie. Oprócz tych 12 zbiórek zdobył 16 punktów na skuteczności 6/7 z gry. Świetnie zagrał również Walter Hodge, który uzyskał 19 punktów i 6 asyst. Mirkovic, Hodge oraz wspomniany już Kamil Chanas to prawdziwe trio, które pokonało Anwil. Właśnie ta trójka graczy wzięła sprawy w swoje ręce i poprowadziła Zastal do zwycięstwa.
Anwil ostatnio gra w kratkę, ale cały czas solidną formę utrzymuje Krzysztof Szubarga. Miewa dziwne pomysły, ale to praktycznie jedyny zawodnik na jakiego mogą liczyć fani „Rottweilerów”. Przeciwko Zastalowi zdobył 19 punktów. Po stronie włocławskiej wyróżnić można jeszcze dwójkę zawodników. Lorinza Harrington uzyskał 10 punktów i 5 zbiórek, a Nick Lewis rzucił 12 punktów.
Można się teraz zastanawiać co by było, gdyby Anwil grał w pełnym składzie. To jednak nie ma sensu. Zastal był po prostu lepszy i odniósł choć nie zdecydowane to zasłużone zwycięstwo.