Autor: Karol Sadowski
„Wyjazd na obiad” – pod takim hasłem na derby do Koszalina wybrało się około trzystu kibiców ze Słupska. Jechali z nadzieją, iż zobaczą porywające widowisko, w którym nie zabraknie walki, ambicji wielkiego zaangażowania. Jechali z nadzieją, iż prawdopodobnie ostatnie derby w koszalińskiej hali „Gwardia” po raz kolejny okażą się dla nich zwycięskie. Nie pomylili się.
Kibice
Jak przy okazji każdych derbów, atmosfera na hali była wyśmienita. Wielu takie stwierdzenie może zbulwersować, bo jak to wyśmienita, kiedy na trybunach co rusz słychać wzajemne wyzwiska i przyśpiewki, w których to nie brakuje wulgarnych sformułowań. To są derby kochani! Nie bez przyczyny nazywane największymi i najbardziej gorącymi w Polsce. Koszykarskimi, rzecz jasna. Nie od dziś przecież, na linii Słupsk-Koszalin trwa wojna. Oba miasta, pisząc łagodnie, nie darzą siebie zbyt wielką sympatią. Oba od lat ze sobą rywalizują o prymat na Pomorzu Środkowym. Krytyka jest tu chyba najmniej wskazana, bo pokażcie mi inny mecz, gdzie w hali panuje przynajmniej podobna atmosfera? Zgorzelec i starcia Turowa z mistrzem Polski? Nie. Wrocław i pojedynki Śląska z Anwilem? Nie. Sopot i derby Trefla z Asseco? Nie. Włocławek i mecze Anwilu z Prokomem lub Anwilu ze wspomnianym Śląskiem? Blisko, ale wciąż nie to. Szkoda tylko, iż znowu nie obyło się bez przykrych incydentów. Ale o tym w dalszej części wpisu…
Hala
Mecz
Początek meczu to bardzo nerwowa gra obu zespołów. Najwyraźniej jednak presję derbów lepiej wytrzymywali koszykarze Czarnych, którzy starali się zdobywać punkty po dobrze wypracowanych pozycjach. Inną taktykę przejął zaś AZS, który w każdej możliwej chwili oddawał rzuty z dystansu. Początkowo jeszcze te znajdowały miejsce w koszu, jednak z czasem limit podopiecznych Andreja Urlepa wyczerpał się.
Energa Czarni wyraźną przewagę zaczęli uzyskiwać w drugiej odsłonie meczu, którą wygrali aż dziesięcioma punktami. W trzeciej kwarcie Akademicy coraz bardziej powiększali swoją stratę do rywali, ale ostatecznie po 30. minutach gry na tablicy wyników było 46:57.
Gorąco zrobiło się w połowie ostatniej kwarty meczu, kiedy AZS zaczął odrabiać straty do rywali zza miedzy. Wówczas w koszalińskiej hali „Gwardia” nie było już słychać własnych myśli. Tumult był ogromny, a emocje rosły z każą upływającą sekundą. Szczególnie po trafieniu Jarmakowicza na nieco ponad minutę do końca spotkania, kiedy przewaga gości zmalała do zaledwie dwóch punktów, w owym starciu już niczego nie można było być pewnym. Co prawda w odpowiedzi trafił Leończyk, ale błyskawicznie punktował także Bigus. Słupszczanie mieli za chwilę doskonałą okazję na przypieczętowanie wygranej, ale w fatalny sposób spudłował Morrison, który chciał popisać się efektownym wsadem. Piłka wypadła z obręczy, a w błyskawiczną kontrę ruszyli koszaliniacy. Ich szansę na wygraną zmarnował jednak McIntosh.
Cheeleaders z Koszalina
Dziewczyny wrażenie zrobiły niesamowite. Jednak gdy faceci byli nimi zachwyceni, kobiety nieco zniesmaczone. I w pewnym aspekcie rzeczywiście, męska część publiczność zdanie płci pięknej poparła. Momentami czirliderki AZS-u bardziej niż czirliderki, przypominały tancerki z nocnego klubu. Ale nie narzekajmy, bo było na kogo popatrzeć.
Jeszcze nie tak dawno napisali o nich Panowie z piątejkwarty. „Do cholery, czy oni gustu nie mają?”- pomyślałem. Tyle, że nie zdawałem sobie sprawy, iż w Koszalinie powiało świeżością…
Butelką w Burrella…
…a w zasadzie to butelkami. Przynajmniej trzy poleciały z sektora kibiców AZS-u w stronę Stanelya Burrella, kiedy ten w ferworze emocji zakończył swój rajd za piłką (wraz z końcową syreną) przed fanami koszalińskiego zespołu i w demonstracyjny sposób cieszył się z wygranej.