Nie było tym razem sensacji w łódzkiej Atlas Arenie. Po zwycięstwie nad Anwilem Włocławek na inaugurację Tauron Basket Ligi, tym razem koszykarze Łódzkiego Klubu Sportowego musieli uznać wyższość Trefla Sopot.Apetyt rośnie w miarę jedzenia – o ile w sobotę nikt nie spodziewał się po ŁKS-ie choćby wyrównanej gry przeciw Anwilowi, to po zwycięstwie nad ekipą z Włocławka, we wtorek po cichu mówiło się w Mieście Włókniarzy o chęci sprawienia kolejnej sensacji.
Pierwsze minuty pokazały, że nie były to jedynie słowa rzucane na wiatr. Gospodarze grali tak, jak 3 dni wcześniej – szybko, z polotem i skutecznie, a po celnych rzutach za 3 punkty Bartłomieja Szczepaniaka i Jermaine’a Malleta, prowadzili już 18:9.
Od tego momentu coś się jednak w grze ŁKS-u zacięło, a do głosu powoli zaczęli dochodzić goście. Trener Karlis Muiznieks miał we wtorek komfort posiadania szerokiej i wyrównanej kadry. Właściwie każdy wchodzący zawodnik wnosił coś do gry drużyny Trefla. Końcówka pierwszej połowy należała zdecydowanie do Łukasza Wiśniewskiego, który grał na bardzo wysokim procencie rzutów z gry i trafiał z niemal każdej pozycji.
Dziesięciopunktowa przewaga Trefla, jaką zbudowała ta ekipa w pierwszej połowie, utrzymywała się w trzeciej odsłonie. Łodzianie kilkakrotnie zbliżali się do rywala, jednak jak przyznał po meczu kapitan ŁKS-u Piotr Trepka, inicjatywa należała cały czas do sopocian. – Z perspektywy boiska muszę powiedzieć, że Trefl kontrolował całe zawody. Nawet jak się zbliżaliśmy do nich z wynikiem, to czuć było, że zaraz przyspieszą i ponownie odskoczą – powiedział po meczu rozgrywający beniaminka ekstraklasy.
Ostatnie 10 minut spowodowało, że końcowy wynik nie do końca odzwierciedla faktyczne wydarzenia na parkiecie. Gospodarzom zabrakło chyba w czwartej kwarcie nieco mobilizacji, widząc brak możliwości wygrania meczu, zaś rozluźnieni sopocianie punktowali przeciwników. Ostatecznie aż sześciu graczy Trefla przekroczyło granicę 10 zdobytych „oczek”, co wskazuje na wyrównany skład zespołu z wybrzeża. Ponad 20-punktowe zwycięstwo sopocian nie oddaje przebiegu rywalizacji, jednak sama wygrana gości nie była właściwie zagrożona już od 6. minuty I kwarty. W ŁKS-ie ponownie z bardzo dobrej strony pokazali się Amerykanie, ale tym razem zabrakło pomocy ze strony polskich zawodników.
– Przeciwnik zagrał bez porównania lepiej od Anwilu. My z kolei spisywaliśmy się słabiej niż w sobotę – mieliśmy gorszą skuteczność, a w końcówce chyba brakło też trochę determinacji. Wydaje mi się, że walcząc i wkładając w grę całe serce do ostatniej minuty, mogliśmy postawić mocniejszy opór rywalowi – przyznał Trepka.
We wtorek znów na trybunach ogromnej Atlas Areny pojawiło się kilka tysięcy fanów ŁKS-u. Tym razem nie było ich tak wielu jak w sobotę, jednak jak na środek tygodnia i dwa mecze w przeciągu kilku dni, frekwencja była zadowalająca i oscylowała wokół 3-4 tysięcy. Czy moda na koszykówkę w tym mieście się utrzyma, przekonamy się w kolejnych tygodniach.
ŁKS Łódź – Trefl Sopot 65:87 (22:22, 10:20, 22:22, 11:23)
ŁKS: Mallett 26, Holmes 13, Archibeque 10, Dłuski 6, Szczepaniak 3, Trepka 2, Kalinowski 2, Salamonik 2, Sulima 1, Bartoszewicz 0, Binkowski 0, Kenig 0.
Trefl: Wiśniewski 17, Horne 16, Turek 14, Dylewicz 12, Koszarek 12, Waczyński 10, Stefański 4, Stalicki 2, Burgess 0, Szymkiewicz 0.
Relacja za: SportoweFakty.pl
1 komentarz