Autorzy: Kuba Kacprzak i Michał Feter*
Na taki debiut liczyło niewielu. ŁKS w pierwszym po 30 latach w Ekstraklasie wyraźnie pokonał faworyzowany Anwil Włocławek.
ŁKS – Anwil 89:71 (28:20, 22:24, 16:12, 23:15)
ŁKS: Mallet 26, Szczepaniak 14, Archibeque 12, Dłuski, Kalinowski po 9, Holmes 7, Salamonik 5, Trepka 4, Sulima 3, Kenig 0.
Anwil: Allen 18, Edwards 15, Berisha 12, Szubarga 10, Glabas, Lewis po 5, Majewski 4, Nowakowski 2, Wołoszyn 0.
Na pytanie jaka będzie frekwencja, pozytywnie można było odpowiedzieć już 45 minut przed pierwszym gwizdkiem, kiedy na trybunach siedziało około 3 tys. kibiców. Włodarze klubu odetchnęli z ulgą. Jest dobrze. Na 20 minut przed meczem na sektorach otwartych dla kibiców ścisk był już taki, że podjęto szybką decyzję o możliwości zajęcia kolejnych sektorów (dobrze, że mamy ich w atlas Arenie pod dostatkiem).
Czy dobrze będzie też na parkiecie? Takiej widowni nie można przecież zawieźć. Na eleganckim parkiecie, odziedziczonym po Eurobaskecie, było jeszcze lepiej. ŁKS, co dla niektórych dziennikarzy było nie do pomyślenia, od początku nadawał ton grze.
Szczególnie dobrze wyglądały poczynania łódzkich koszykarzy w ofensywie. Świetnie wszedł w mecz krytykowany za postawę w sparingach Jermaine Mallet (13 punktów w I kwarcie), pozostali zawodnicy dzielnie go wspierali. Z drugiej strony wiele punktów zdobywał Corsley Edwards, świetnie obsługiwany przez Krzysztofa Szubargę. ŁKS słabo bronił w trumnie lecz po 10 minutach prowadził 28:20.
Kilka pierwszych minut drugiej kwarty to nieskuteczny ŁKS i goniący Anwil. Jednak od stanu 33:31, znowu przewagę zaczęli powiększać gospodarze. Dobrze na rozegraniu spisywał się zmiennik BJ Holmesa, Piotr Trepka. Świetnie „siedział” zawodnikom ŁKS rzut z dystansu. Do przerwy w tym elemencie gry mieli 66% skuteczności (8/12, Anwil 2/12), z czego 4 były dziełem Bartka Szczepaniaka. Świetne zawody rozgrywał też Jakub Dłuski, walcząc z silnym Edwardsem i wyższym Lewisem. Z drugiej strony znakomicie prezentował się John Allen, który zdobywał punkty wejściami pod kosz bądź obsługiwał lepiej ustawionych kolegów. Do przerwy ŁKS prowadził 50:44.
W rozmowach podczas przerwy kibice zastanawiali się, czy ŁKS stać na tak dobrą grę także w drugiej połowie. Okazało się, że jak najbardziej tak. Gospodarze zaczęli 3 kwartę od 6 punktów z rzędu i prowadzili 56:44. Po tak dobrym początku nastąpił jednak kilkuminutowy zastój i Anwil zbliżył się na 5 punktów (58:53). Kolejne to jednak znów skuteczna gra łodzian, którzy po 3 kwarcie prowadzili dziesięcioma punktami.
Sensacja była coraz bliżej, kilkusetosobowy młyn kibiców ŁKS, bawił się w najlepsze, choć trzeba przyznać, że całe trybuny gorąco ale kulturalnie przez cały mecz dopingowały swoich ulubieńców. Czwarta kwarta to odliczanie minut i przecieranie oczu ze zdziwienia. W zasadzie Anwil oddał tą kwartę prawie bez walki, załamany skuteczną grą Łodzian. Gdy przez chwilę innym nie szło, pewną ręką popisał się Darek Kalinowski, zdobywając 7 punktów z rzędu. Po jego „trójce” w 34 minucie było już 77:63 i na trybunach powoli rozpoczynała się feta.
W tym miejscu trzeba koniecznie napisać o BJ Holmesie. Tak spokojnie, rozważnie, dokładnie i skutecznie grającego zawodnika, dawno nie widziałem. Świetna kontrola tempa gry, żadnej straty, celne rzuty w ważnych momentach. Oj będzie o nim głośno w PLK. To właśnie jego grze w ostatnich minutach zawdzięczamy absolutny brak emocji. Kilka asyst do wysokich zawodników ŁKS, punkty Krzyśka Sulimy i ostatecznie ŁKS wygrywa pewnie 89:71.
Na pewno łódzki zespół musi poprawić skuteczność z rzutów wolnych oraz grę w polu trzech sekund. Jednak jak powiedział na konferencji prasowej trener Zych jego podopiecznym sodówka nie odbije i będą ciężko pracować na treningach.
Świętowanie koszykarzy z kibicami trwało jeszcze kilkanaście minut po meczu. W końcu nie zawsze ma się taki debiut.
*Kuba Kacprzak i Michał Feter to redaktorzy portalu hollylodz.net
1 komentarz